Przejdź do treści stronyPrzejdź do menu strony

Recenzje

Brilliant performances of a wonderful mix of repertoire for violin and cello

This is a wonderful collection. It takes its title from Sofia Gubaidulina’s Rejoice! (Freue dich!), which accurately reflects my mood after hearing it. The sonata by Ysayë is for solo violin; the remaining works are for violin and cello duo.
The Bach Two-Part Inventions, of course, are keyboard works, but the arrangement by the present performers, violinist Maria Sławek and cellist Marcin Zdunik, is absolutely delightful, and the music is impeccably played. Their spot-on intonation is remarkable, and they interact with the same unity of purpose you would expect from the two hands of one player on a keyboard instrument. This is playing with expression and a variety of touch and color that maintains the listener’s interest throughout the 26-minute length of the set. The music becomes a true conversation between violinist and cellist, each playing off the other. As a different take on these 15 Inventions this is an extremely refreshing and engaging experience.
The Belgian violinist and composer Eugène Ysayë composed his brilliant set of Six Sonatas for Solo Violin in 1923. It is fair to say that after the Bach’s Sonatas and Partitas these are the most important works for solo violin in the repertoire (I know that some fans of Paganini will be upset with me for saying that). The Ysayë Sonatas require a monster technique but also great expressive ability. The second of the set was dedicated to Ysayë’s friend and colleague Jacques Thibaud. The first movement is based on the Prelude from Bach’s Partita No. 3. He titled it “Obsession,” because the movement is obsessed with the Bach original, which is contrasted with the medieval Dies irae theme as the two struggle for supremacy. The third movement is a particularly brilliant set of variations on Dies irae, requiring extraordinary virtuosity from the soloist. Sławek plays the sonata with stunning accuracy, total command, and exuberant élan. I have always loved an old Aaron Rosand recording of this work, but Sławek plays it just as convincingly and with better recorded sound. Her performance seems like a triumph to me.
Krzysztof Penderecki’s Chaconne in Memory of John Paul II was originally composed for string orchestra and later arranged by the composer for violin and viola. Sławek, in her excellent notes accompanying the disc, does not indicate who made the arrangement for violin and cello. She and Zdunik performed the work in 2013 in the presence of the composer, so it seems like a fair conjecture that they made the arrangement themselves, as in the Bach. The 6–minute duo is a moving, even grief-stricken, tribute.
Finally we come to Sofia Gubaidulina’s half-hour sonata, which was written for the celebrated Russian husband-and-wife team of Oleg Kagan and Natalia Gutman. Sławek writes that by studying the composer’s autograph drafts stored at the Paul Sacher Foundation in Basel, she learned that the work was conceived to reflect the layout of the liturgy: Kyrie, Gloria, Credo, Agnus Dei, and Gratias. Although this concept was abandoned in the final version, Sławek makes a case that knowing the original scheme can shape how the piece is performed. I was transfixed by this music and by the performance. The highlight is the third of its five movements, which at 10 minutes is by far the longest movement and the emotional core of the sonata. Entitled “Freue dich, Rabbi” (Rejoice, Rabbi), it represents the portion of the Gospel of St. Matthew in which Judas kisses Jesus. The movement opens with a deeply moving cello solo, starting in its upper register, that represents the emotions of Christ at this fatal moment. One does not have to directly relate to its biblical origins, however, to be moved by Gubaidulina’s music and the deeply felt performance given here.
This CD has everything that I look for in a recording. The mix of repertoire is conceived with imagination and thoughtfulness, the performances are technically brilliant and emotionally compelling, the recorded sound is perfectly balanced and natural, and the booklet contains extremely helpful notes (the only small caveat is that the English translation is a bit awkward). A very enthusiastic recommendation.
Henry Fogel
Fanfare Magazine
Zdecydowanym szczytem Szczytów były dwa koncerty, które połączyły osoby Pawła Szymańskiego i wiolonczelisty Marcina Zdunika.

Pierwszy ułożono z czterech wybitnych dzieł XX-wiecznych i Suity wiolonczelowej nr 1 G-dur Johanna Sebastiana Bacha. Tę ostatnią Zdunik wykonał wirtuozowsko, potwierdzając, że tak w przeszłości, jak i we współczesności muzycznej czuje się jak ryba w wodzie. Miniaturkę Syrinx Claude’a Debussy’ego wykonał z kolei inny mistrz swego instrumentu – flecista Łukasz Długosz. Wirtuozerii nie zabrakło też interpretatorowi słynnych fortepianowych Dwóch etiud Szymańskiego – Radosławowi Kurkowi. Marcin Gmys w książce programowej chyba nieprzesadnie napisał o nich: „to być może najwybitniejsze polskie kompozycje fortepianowe tego gatunku od czasów Chopina, stające wyżej od etiud Szymanowskiego czy Lutosławskiego”. Ja zaś nazwę je, przywołując powieść Hermanna Hessego, „Grą szklanych paciorków”. I to nie tylko ze względu na migotliwą drugą z Etiud. Również ze względu na wyczuwalną wyraźnie w tej kompozycji i – chyba – wszystkich innych tego twórcy: ideę ducha, intelektu i piękna w rozpadającym się świecie. Z rozpadającego się świata tonalności powstały z kolei opusy przedstawicieli drugiej szkoły wiedeńskiej, które wypełniły resztę koncertu – Adagio z Koncertu kameralnego na skrzypce, klarnet i fortepian Albana Berga (stanowiące autorską transkrypcję) oraz sławny Księżycowy Pierrot Arnolda Schönberga. Pierwsze wykonali klimatycznie skrzypek Rafał Zambrzycki, klarnecista Piotr Lato (brawa za piękną barwę) i Kurek. Drugi – z zespołem kierowanym przez Katarzynę Tomalę- Jedynak – jak zawsze porywająco wokalnie i aktorsko, doświadczona w tej roli Agata Zubel.
Przedostatni koncert zatytułowano „Znalezienie Świętego Krzyża”. Ja nazwałabym go, za Ewangelią św. Jana, „Światłość w ciemności świeci”. Bo tego wieczoru światłość świeciła i ciemność – choć dominująca – jej nie ogarnęła. Najjaśniej, zgodnie z tytułem, świeciła w Pieśni słonecznej (Canticle of the Sun) Sofiji Gubajduliny na wiolonczelę, chór kameralny, perkusję i czelestę. Blisko 40-minutowe dzieło, oparte na kantyku św. Franciszka z Asyżu, powstało na 70 urodziny Mścisława Rostropowicza. Tym razem solową partię wspaniale zinterpretował Zdunik, a równorzędnym dlań partnerem była wyśmienita katowicka Camerata Silesia – od 31 lat kierowana przez Annę Szostak. Spokojna, łagodna narracja wychwalająca Boga, jego stworzenie, życie i śmierć (która wszak niczego nie kończy!) znajdowała kulminację we fragmentach, w których wiolonczelista porzucał swój instrument na rzecz perkusji i piły muzycznej, a chór osiągał najwyższe rejestry. Nieziemskie – słoneczne – Boskie.
Jednym z głębszych doznań festiwalu było wysłuchanie Svyati (1995) Johna Tavenera, kolejnego przedstawiciela nowej duchowości. Napisany na chór kameralny i wiolonczelę utwór wykorzystuje klasyczny cerkiewnosłowiański tekst mszalny, którym chór po zamknięciu trumny odprowadza zmarłego. Wiolonczela, reprezentująca kapłana lub Ikonę Chrystusa, łączy się z wiernymi we wspólnym śpiewie. Rozpacz bywa piękna. I poszukująca światła.
Cóż powiedzieć na pocieszenie matce, która straciła dziecko? Każde słowo wydaje się niestosowne, zbędne. „Po prostu ją przytul” – zdaje się mówić Paweł Mykietyn w swym lapidarnym, prostym i wzruszającym utworze Chorał i kanon z 2020 roku, opartym na wierszu Leyli Daryoush. Przytul i daj się wypłakać. Przytul, czyli chorał (chór). Daj się wypłakać, czyli kanon (dwie solistki). Po prostu.
I kolejne arcydzieło – Miserere Pawła Szymańskiego na siedem głosów męskich, wibrafon, harfę i cztery wiolonczele, zamówione w 1993 roku przez Andrzeja Chłopeckiego i jemu dedykowane. Surowe memento monodii chorałowej, pokutny szept, daremne, powtarzane boleśnie holocaustis, a w kontraście do tego dźwiękowa tinta instrumentów, jakby nie z tego świata – jak znieść owo człowiecze bicie się w pierś? Zniesiesz, bo na końcu (glissanda wznoszące się w przestworza) jest światłość.
Monika Partyk
Ruch Muzyczny, #20/2001
Oszałamiająca technika, wirtuozowski wdzięk i podziwu godna różnorodność zainteresowań wyróżniają tego młodego artystę.
Adam Suprynowicz
Paszporty Polityki 2009
Przygotowane z wrażliwością transkrypcje Bachowskich chorałów Dębicza i Zdunika zostały przedzielone improwizowanymi odpowiedziami wykonawców, a kierunek emocji i stylistyki, który obierają często zabiera nas w podróż na zaskakująco głębokie i nowe muzyczne wody.
Charlotte Gardner
Gramophone
www.gramophone.co.uk
Największe emocje wzbudził chyba koncert finałowy, przedstawiający wielki repertuar XX wieku. [..] Zwieńczeniem wieczoru, a nawet całego festiwalu, był dla mnie The Protecting Veil Tavenera, z solową partią wybitnego już młodego wiolonczelisty Marcina Zdunika. Jego instrumentalny śpiew obrazujący łzy Maryi (utwór nawiązuje do prawosławnego Święta Ochronnego Welonu Matki Bożej) miał w sobie prawdziwą artystyczną i duchową głębię.
Monika Partyk
Ruch Muzyczny 10/2014
(...)największy jednak zachwyt wywołał świetny wiolonczelista Marcin Zdunik.
Józef Kański
Ruch Muzyczny 10/2014
Gra pięknym, mocnym dźwiękiem; intensywnie, emocjonalnie i prawdziwie.
Tomasz Cyz
Paszporty Polityki 2008
W tym zestawieniu utworów Bacha i kompozycji współczesnych te ostatnie są w różny sposób związane ze sztuką lipskiego kantora. Maria Sławek i Marcin Zdunik prezentują te odmienne perspektywy korzystając z pełnej skali środków technicznych i ekspresji stylu. W jednym, inspirującym dialogu nadają każdemu dziełu indywidualny charakter
Uwe Krusch
Pizzicato
Osiemnastoletni Polak, Marcin Zdunik w pełni oczarował publiczność podczas koncertu laureatów. W Sonacie Luigi Boccheriniego urzekał fajerwerkami wirtuozerii instrumentalnej, ale także pięknym, ciepłym pełnym delikatności brzmieniem. To poeta wiolonczeli.
E. von Reinhold
(...) na pierwszy plan wybiła się prześlicznie śpiewająca wiolonczela Marcina Zdunika, przez co wiele epizodów Koncertu ukazało się w nowym zupełnie swietle. Zdunik to niewątpliwie jeden z największych talentów wsród naszych młodych wiolonczelistów (...)
Józef Kański
Ruch Muzyczny, 12.07.2009
Wersja Kaprysów 13-24 Paganiniego Marcina Zdunika okazała się sensacją: niezależna, dowcipna i niemniej wirtuozowska partia wiolonczeli zamienia znane utwory w zupełnie nowe, frapujące doznanie muzyczne.
Stringtime NiederRhein, sierpień 2007
Traktował swój instrument jako medium zdolne wyrazić dźwiękami dramatyczną złożoność muzycznego i ludzkiego świata.
Małgorzata Komorowska
Ruch Muzyczny
Jego interpretacje były zawsze dopracowane retorycznie, artykulacyjnie, intonacyjnie. Fascynująca jest łatwość, z jaką realizuje on pomysły muzyczne, jak świetliście i delikatnie potrafi współpracować z wiolonczelą i jak chętnie daje mu ona wszystko, o co prosi.
Dominik Połoński
Ruch Muzyczny, 2007
Marcin Zdunik grał znakomicie. Doskonała technika, niespożyta energia, fantastyczne wyczucie czasu w muzyce i godna podziwu dbałość o intonację to zresztą stałe cechy jego gry. Interpretacje były głęboko przemyślane; solista grał z pokorą, ukazując zarazem całą gamę afektów, w muzyce baroku tak przecież ważnych!
Urszula Gutowska
Ruch Muzyczny
Z pewnością należy się Marcinowi Zdunikowi nagroda za najpiękniejszy dźwięk w Wariacjach Rokoko Piotra Czajkowskiego, wielką wyobraźnię brzmieniową , dojrzałość muzyczną i doskonałą technikę
Julia Gaß
Ruhr Nachrichen 13. 10.2008
Dawno już nie słuchałem płyty, w której byłoby tyle energii inspirowanej Janem Sebastianem Bachem, jak wydany kilka dni temu album duetu młodych polskich muzyków, Aleksandra Dębicza i Marcina Zdunika. (...)Chcemy czegoś, co będzie głębokie – mówią młodzi artyści na filmie promującym „Bach Stories". I trzeba przyznać, że im się to udało. (...)Dębicz i Zdunik każdym utworem malują różnorodne obrazy, posługując się rozmaitymi środkami i stylami.
Michał Szułdrzyński
Rzeczpospolita
www.rp.pl
Niestety, nie było mi dane wysłuchać pierwszego z wspomnianych koncertów kameralnych, na którym wystąpił duet: Jadwiga Kotnowska (flet) i Hanna Holeksa (fortepian). Za to bohaterowie następnego dnia – zespół w składzie Maria Sławek, Anna Maria Staśkiewicz (skrzypce), Katarzyna Budnik-Gałązka, Artur Rozmysłowicz (altówka), Rafał Kwiatkowski, Marcin Zdunik (wiolonczela) – wypadli świetnie w opracowaniach na sekstet smyczkowy Mozartowskich dzieł symfonicznych. Na otwarcie zagrali Grande Sestetto Concertante, czyli opracowanie Symfonii koncertującej Es-dur KV 364 zredagowane przez Christophera Hogwooda.
Aleksandra Andrearczyk
Mozartiana: wokół Czarodziejskiego fletu
10. Mozartiana. 16-22.08.2015, Gdańsk.
Młody wiolonczelista o fenomenalnej wrażliwości, wyobraźni muzycznej i możliwościach technicznych. Nie jest to zwykły odtwórca, lecz artysta ,,twórczy” – prezentujący często własne, mistrzowskie transkrypcje i kompozycje (kapitalne opracowania kaprysów Paganiniego, sonat skrzypcowych Bacha czy dzieł Ravela). Już laureat wielu prestiżowych konkursów i gwiazda światowych sal koncertowych. Gra pięknie, mądrze i – co najważniejsze – prawdziwie.
Adrianna Ginał
Paszporty Polityki 2009
Na oddzielne superlatywy zasługuje zarówno wykonanie jak i samo opracowanie na skrzypce i wiolonczelę szesnastu (nr 9 – 24) Kaprysów. Marcin Zdunik okazał się nie tylko znakomitym wirtuozem wiolonczeli, godnym niemniejszego podziwu niż skrzypek, ale równie wrażliwym, obdarzonym zdawałoby się nieograniczoną inwencją, kompozytorem. Jego Kaprysy Paganiniego to zupełnie nieraz nowe utwory, jak np. Kaprysy nr 12, 15 (połączony w całość z następnym). Kaprys nr 17 to najwyższej próby wirtuozowska kameralistyka, gdzie partia wiolonczelowa jest całkowicie partnerska w stosunku do skrzypcowego pierwowzoru; tego typu rozwiązań jest znacznie więcej wśród tych opracowań. Na szczególną uwagę zasługują też liczne środki uwypuklające kolorystykę, wprowadzające elementy humorystyczne i wytrawny muzyczny dowcip (np. Amoroso Kaprys 21, partia wiolonczeli), a także „podkładanie” pod partie figuracyjne skrzypiec nowych tematów melodycznych w partii wiolonczeli.
Stanisław Olędzki
Ruch Muzyczny, Wokół Koncertów Filharmonii Podlaskiej, luty 2008
[Marcin Zdunik] (...)zagrał jedną z najczęściej wykonywanych kompozycji Czajkowskiego na swój własny oryginalny sposób. Jego wersja Wariacji była pełna wewnętrznej energii, przy tym ogromnie elegancka i finezyjna. (...)Piękna barwa, imponująca dynamika czy znakomity warsztat – te określenia są jedynie próbą tłumaczenia języka muzyki na sferę emocji towarzyszących percepcji. To, co sprawia, że pomiędzy wykonawcą a publicznością coś „iskrzy” (...)
Dorota Gonet
Maria Sławek et Marcin Zdunik proposent leur choix subjectif des œuvres s’échelonnant du baroque au contemporain, un disque dans lequel ils impressionnent par la force du dialogue.

Maria Sławek_Marcin Zdunik_Rejoice_CD AccordMaria Sławek et Marcin Zdunik font partie des meilleurs instrumentistes de la jeune génération en Pologne. Ils ouvrent cet album avec les quinze Inventions à deux voix BWV 772-786 de Johann Sebastian Bach dans leur propre arrangement. Le cantor les élabora dans les années 1722-1723 pour un instrument à clavier en vue d’exercices didactiques ayant pour but – comme il le souligne dans le titre du manuscrit principal des Inventions et sinfonies – de faire apprendre aux élèves à jouer de façon mélodieuse. Dans leur interprétation, Sławek et Zdunik font preuve de ces qualités, et nous font réaliser à quel point ces miniatures relèvent de l’art d’improvisation. Le violon n’arrête pas de dialoguer avec le violoncelle. Dans chaque Invention, c’est le « petit frère » violon qui entonne la mélodie, suivi par son « collègue grave » le violoncelle. Tous les deux se complémentent, s’imitent, mais également, par instants, ne manquent pas de se disputer. Par une sonorité noble et majestueuse, Marcin Zdunik établit un contrepoint idéal à la partie donnée par Maria Sławek avec autant d’ardeur que de poésie. L’articulation cristalline des chambristes, leur régularité de la pulsation, ainsi que leur maîtrise du vibrato font de leur lecture un régal.

Dans la Sonate pour violon solo op. 27 n° 2 d’Eugène Ysaÿe, dont la structure harmonique relève du motif de la séquence Dies irae, Maria Sławek confirme qu’elle est une musicienne intelligente, sensible à la diversité des rythmes (pulsatoires) comme à la pureté du ton. Sa démonstration se voit axée sur le côté lyrique de cette composition plutôt que sur la virtuosité. Les mouvements Malinconia : Poco lento et la Danse des ombres : Sarabande (lento) nous font savourer toute une palette d’ambiances moroses et nostalgiques, tandis que le finale (Les Furies : Allegro furioso) est d’une intensité douloureuse. Tout au plus aurait-on souhaité percevoir un peu plus de sensualité et de cohérence narrative.

Dans la Ciaccona in memoriam Giovanni Paolo II de Krzysztof Penderecki, Maria Sławek et Marcin Zdunik nous font découvrir des espaces sonores et harmoniques d’une force dramatique jusqu’alors inconnue pour cette partition initialement façonnée pour orchestre à cordes. La puissance de leur interprétation est due au dialogue, par lequel ils nous plongent dans un climat de désespoir. Leur jeu est aussi raffiné que décisif, et aussi direct qu’immatériel. Les aigus tranchants du violon contrastent avec les graves charnus du violoncelle, et font de cette exécution une sorte de méditation se transformant en une prière d’un être révolté.

Une autre prière, fervente et suppliante cette fois-ci, mélangée avec des plaintes et des soupirs, est palpable dans la Sonate « Freue dich ! » de Sofia Gubaidulina, une œuvre très complexe, écrite en 1981 pour Oleg Kagan et Natalia Gutman, en cinq mouvements, dont les titres respectifs ont des connotations religieuses. Le titre de toute la partition, « Réjouis-toi ! », évoque la recherche par la compositrice, une chrétienne orthodoxe déclarée, de la présence de Dieu dans sa vie. Du point de vue des croyants, cette recherche est censée permettre de connaître la vérité et de vivre en harmonie avec le monde qui les entoure, ce qui constitue, à son tour, la source de leur joie. L’opposition entre l’intérieur et l’extérieur, entre l’espace réel et l’espace mystique, de même que la double nature de l’être (terrestre ou divine), se font entendre à travers des différents moyens de composition et dans des sonorités totalement disparates et diversifiées, comme par exemple l’équilibre entre les sons naturels et les harmoniques. Ces sonorités sont explorées également par l’intermédiaire de glissandos, de trilles, de pizzicati, de trémolos ou, principalement, d’accords dissonants. L’expressivité assez austère et économe quoique parfois flamboyante, et surtout la précision rythmique et articulatoire, assurent à cette interprétation toute sa suggestivité et son attrait.

Voici un disque très intéressant, renfermant des œuvres rarement jouées dans des exécutions pleinement appréciables.
Maciej Chiżyński
Res Musica
Marcin Zdunik poświęcił swój recital improwizacjom, przeplatając je utworami. Można nawet powiedzieć, że koncert był w d-moll: pierwsza improwizacja była na znany temat La Folia, który jest w tej tonacji; po niej była Suita d-moll Bacha (w której solista w Preludium także poimprowizował). Niesamowity utwór Pawła Szymańskiego A Kaleidoscope for M.C.E. (czyli dla Mauritsa Cornelisa Eschera) też się w d-moll zaczyna. Ale to tyle.
Z improwizacji według Lutosławskiego pierwsza była na tematy z Koncertu wiolonczelowego, druga – z Koncertu na orkiestrę, a konkretnie z I części; wiolonczela brzmiała tu niemal jak orkiestra. Trochę żartobliwa, ale zarazem bardzo uczuciowa była improwizacja na tematy z Wieniawskiego – Legendy i Kujawiaka. Szymanowski był reprezentowany niezwykle barwnie i subtelnie, Źródłem Aretuzy i pieśnią kurpiowską Uwoz, mamo, a na koniec przy mazurkach Chopina solista sobie trochę poszalał. Między tymi improwizacjami dał jeszcze fantastyczne interpretacje Wariacji Sacherowskiej Lutosławskiego i Per Slava Pendereckiego. Poproszony o bis, delikatnie nawiązał do miejsca, w którym się znajdowaliśmy, i krótko zaimprowizował na temat znanej pieśni kościelnej (a wcześniej, kiedy zegar wybił godzinę dziesiątą, dołączył dowcipnie do tego brzmienia).

To wiolonczelista z ogromną wyobraźnią (jest zresztą również kompozytorem i muzykologiem), ale i technicznie niemal bez ograniczeń. A poza tym już profesoruje na uczelniach gdańskiej i warszawskiej, mając zaledwie 36 lat. Kiedy to wszystko dąży, trudno zgadnąć. Ale widać i słychać, że to muzyka go napędza.
Dorota Szwarcman
Szwarcman.blog.polityka.pl
Marcin Zdunik! Absolutny mistrz, w pełnym, najgłębszym znaczeniu tego słowa, przecież tak często nadużywanego. By słowa mogły zachowywać swoją moc należy używać ich rozważnie i odpowiedzialnie, a dotyczy to zwłaszcza superlatyw. Piszę od kilku lat te relacje pokoncertowe i oczywiście zawsze szukam właściwych określeń. Często piszę na fali entuzjazmu, wspaniałych emocji, czy może wręcz dobra, którym dzielą się hojnie z publicznością wykonawcy. Wówczas oczywiście zdarza mi się używać słów wdrażających zachwyt i entuzjazm. Jednak takie zjawiska, jak wczorajszy występ Zdunika w bazylice Św. Krzyża przypominają, że trzeba zostawić sobie pewien margines dla superlatyw. Bo jeśli tu zaraz użyję całego ich arsenału, to będę wiedział, ze znaczą one jednak coś innego, dotyczą czegoś innej kategorii, czegoś więcej, niż w wielu przypadkach, kiedy używałem ich tutaj w odniesieniu do koncertów, do wykonań naprawdę znakomitych. Ale w tym przypadku mamy do czynienia z czymś naprawdę wyjątkowym.
Po pierwsze mam pewność, że Zdunik zalicza się teraz do najlepszych wiolonczelistów świata. Mam na myśli nie setkę, czy nawet pół setki. Chodzi tu o naprawdę wąską, ściśle elitarną grupę. Jak go porównamy do takich artystów jak Yo-Yo Ma, Steven Isserlis, Truls Mørk, Jean-Guihen Queyras, Daniel Müller-Schott, Johannes Moser, Sol Gabetta, Nicolas Altstaedt, Gautier Capuçon, Alisa Weilerstein czy Kian Soltani, to zobaczymy, że większość z nich w najlepszym (dla nich) przypadku mu dorównuje. Technika, osobowość, nieprawdopodobna wyobraźnia dźwiękowa, inteligencja – to wszystko możemy sobie pozestawiać. Ja większość wymienionych słyszałem na żywo (Queyrasa nawet na tym Festiwalu dopiero co) i oczywiście znam bardzo dobrze ich nagrania. Wszyscy mają o wiele lepsze od niego instrumenty i nie jest to jedyny paradoks – kolejny jest taki, że artysta tego formatu robi karierę w zasadzie tylko lokalną. Oczywiście z egoistycznego punktu widzenia cieszy mnie to. Dzięki temu mogę słuchać Zdunika bardzo często, nawet w takich miejscach, jak ośrodek kultury w Regułach (w zeszłym roku). Gdyby wyfrunął na ten pułap, który reprezentują wymienieni wyżej, mielibyśmy go od święta.
Po drugie: Zdunik, urodzony w 1987 roku należy do pokolenia tego samego (mniej więcej) co Capuçon, Weilerstein, Gabetta, Altstaedt, w zasadzie jest on nich kilka lat młodszy, ale wszyscy przyszli na świat w tej samej dekadzie. Jest to więc czas, gdy podają sobie ręce wciąż pełnia możliwości fizycznych, kondycyjnych z całkowicie już dojrzałym mistrzostwem warsztatowym i tą mądrością, która wynika z istotnego już bagażu doświadczeń życiowych, rozwoju intelektualnego i emocjonalnego. A do tego ta niebywała energia, ale ujęta w ryzy pewności i spokoju!
Mam wrażenie, że mało znam artystów tak bardzo kompletnych pod każdym względem – co Zdunik. Jeśli idzie o środki techniczne i wyrazowe, to ma on walizeczkę w której starannie i równo poukładane jest dosłownie wszystko to, czym tylko może dysponować jakikolwiek wiolonczelista. On dysponuje wszystkim, w dodatku te komponenty są najwyższej jakości i on tylko sobie wyjmuje to, co akurat w danym momencie jest mu potrzebne. Do tego tych wszystkich środków zawsze używa tak, że lepiej się nie da, zawsze służą one nadrzędnemu celowi estetycznemu, są stosowane rozważnie i właśnie celowo, choć zazwyczaj też hojnie.
Po trzecie: jeśli Zdunik gra tak, jak gra, jeśli jest artystą tej klasy i jeśli jest obecnie naprawdę na tym szczególnym pułapie, to ja się pytam, gdzie są nagrania, gdzie są płyty, gdzie jest promocja? Trzeba po prostu sztukę wykonawczą tej klasy artystów utrwalać, bo jest to właściwie - pisze to z pełną powagą – rodzaj dobra narodowego. A więc gdzie są nagrania koncertów Schumanna, Dvořáka, Elgara, Szostakowicza, Lutosławskiego, gdzie Suity Bacha, Sonaty Beethovena i Brahmsa? Oczywiście cieszy znakomita płyta z mniej znanymi polskimi działami na wiolonczelę i orkiestrę nagrana z Andrzejem Boreyką, mamy bardzo wczesną płytę z Koncertami Haydna, kilka pięknych płyt kameralnych. Ale ten trzon repertuarowy, który w większości ponagrywali już wymienieni wyżej najlepsi wiolonczeliści świata wciąż czeka na rejestrację. To oczywiście są koszta, ale wydaje się państwowe i quasi-państwowe pieniądze na różne bzdety.
Wczoraj byliśmy świadkami niesamowitego koncertu, który też w zasadzie – jeśli go nagrano – spokojnie mógłby w całości iść na płytę. I był to niebywały popis w którym artyście udało się zaprezentować chyba pełną paletę środków, którymi dysponuje.
Po pierwsze Zdunik grał na dwóch instrumentach. Pierwszym była oczywiście jego wiolonczela. Ale drugim – wnętrze kościoła i jego akustyka. Ta nieszczęsna akustyka, na której tyle razy wieszaliśmy psy. Zdunik jest pierwszym artystą, który w sposób iście magiczny z tą przestrzenia nie walczył, ale ją wykorzystał, potraktował ja jako dodatkowe pudło rezonansowe pozwalając dźwiękom właściwie wybrzmiewać. Okazuje się, że Fabio Biondi, przecież artysta znakomity, który grał tutaj na skrzypcach solo – tego jednak nie umie. A Zdunik umie, i to jak! Ogromne spektrum brzmienia – od szeptów i szmerów, po moc niemal organowych akordów.
Po drugie – co się jednak łączy z powyższym – niebywała wyobraźnia dźwiękowa, w improwizacjach – wyobraźnia harmoniczna. Rytm, harmonia, barwa – to wszystko on traktuje niczym wybitny jazzman. I wszystko robione z łatwością i swobodą, jakby techniczne trivia w ogóle nie istniały. Do tego umiejętność dobrania środków - także barwy, a może przede wszystkim barwy, do każdego utworu, zgodnie z jego stylem, jego aurą.
Na przykład w niesamowitej improwizacji na temat „La Folia” (niesamowita naprawdę, do tego będąca świetnym i inteligentnym rodzajem gry z całą tradycją tworzenia wariacji na ten temat, od Corellego po Kreislera i dalej), a zwłaszcza w cudownie, organicznie zagranej 2. Suicie d-moll Bacha wiolonczela brzmiała niezwykle szlachetnie i niemal gambowo. Oczywiście Zdunik nie grał na „jelitach”, ale jeśli idzie o ducha i o styl, to było to, moim skromnym zdaniem, o niebo bliższe historycznej wierności, niż tak liczne wykonania artystów obsesyjnie dbających o wierność historycznej materii, lecz nie za bardzo umiejących uchwycić ducha, nie mówiąc już o muzykalności i warsztacie. To jest naprawdę ten moment, kiedy Zdunik powinien zarejestrować całą szóstkę arcydzieł Bacha. Kiedyś oczywiście będzie grał to inaczej, może jeszcze bardziej dojrzale (nie umiem sobie jednak tego za bardzo wyobrazić), ale właśnie inaczej, nie zaś lepiej.
Dalsza część koncertu genialnie pomyślana – jako swego rodzaju panorama muzyki polskiej na przestrzeni dwóch stuleci. Trzy wielkie solowe dzieła dwudziestowiecznych kompozytorów polskich, których daty przyjścia na świat oddzielają niemal równe dwie dekady, a więc pokolenia: Lutosławski, Penderecki i Szymański. W przypadku „Wariacji Sacherowskej” Lutosławskiego i „Per Slava” Penderckiego mam przeświadczenie graniczące z pewnością, że były to najlepsze interpretacje, jakie kiedykolwiek słyszałem. „Wariacja Sacherowska” była obowiązkowym utworem podczas niedawnego Konkursu Wiolonczelowego im. Lutosławskiego (Zdunik był jednym z jurorów) – nasłuchałem się więc jej, że ha! Ale to w ogóle nie jest porównywalne. Z kolei pewna doświadczona wiolonczelistka powiedziała po wczorajszym koncercie, że przecież on zagrał „Per Slava” lepiej od Roztropowicza. I być może miała rację! Dla mnie natomiast iluminacja było wykonanie „A Kaleidoscope for M.C.E.” Pawła Szymańskiego, jedynego dzieła wykonanego przy obecności tabletu z nutami. Nigdy tego wcześniej nie słyszałem na żadnej estradzie. To jest Szymański w tym wydaniu, które najbardziej lubię. M.C.E. to oczywiście Maurits Cornelis Escher, niezwykły holenderski drzeworytnik, którego zabawy perspektywą, przestrzenią, rytmem i fakturą są dokładnie z tej samej „bajki” co zabawy Szymańskiego. I ten utwór też taki jest właśnie „przenicowujący” percepcję, grający z naszymi nawykami i naszymi nieszczęsnymi mózgami. Ale prze to jest to też chyba bardzo trudne wykonawczo, wymagające ogromnej koncentracji i wielkiej wirtuozerii. Pewno dlatego niezbyt obecne w przestrzeni koncertowej. Jest nagranie na płycie dokonane kiedyś przez Mikołaja Pałosza (posłuchałem teraz, nie ma co nawet porównywać) i wersja skrzypcowa Szymona Krzeszowca. Te flażolety, akordy, gra poza podstawkiem – jak on to wykonuje.
Reszta to improwizacje – na temat Chopina, Wieniawskiego, Szymanowskiego i Lutosławskiego. Moniuszki tylko brakło… Te improwuzacje na temat Chpinowskich mazurków słyszałem już kilka razy, na „Domówce u Mietka” czy jako bis po wykonaniu Koncertu Bacewiczówny. Improwizacje na temat Legendy i Kujawiaka Wieniawskiego Zdunik grał w Regułach, ale – jak mi się wydaje – były to mniej nieco mniej rozbudowane wersje. Pozostałe – słyszałem po raz pierwszy. No cóż – tu on robi wszystko co chce, tu dopiero pokazuje ten ogromny zestaw środków każdego rodzaju. Że można na przykład arcydzieło, jakim jest Koncert wiolonczelowy Lutosławskiego niejako skondensować i jeszcze na podstawie tego materiału improwizować tak, iż to cos jeszcze do tej muzyki zdaje się wnosić? Że Intrada z Koncertu na orkiestrę brzmi, jakby grała cała orkiestra i nic nie traci zecswego przytupu? Że on na wioloczeli inprowizuje na temat Szymanowskiego tak, iż mamy wszystkie te impresjonistyczne efekty z „Mitów”, z 1. Koncertu skrzypcowego, ze jego wiolovczela staje się w zasadzie skrzypacmi? I ze robi to samo bawiąc się Wieniawskim, żartując z tych wszystkich popisowych efektów i romantycznej wiolinistycznej maniery wykonawczej, tylko – maleńka różnica – robi to na wiolonczeli? I że w legendzie wychodzi nagle jakby nigun, po prostu wydobywa spod tej niby salonowej warstwy ów żydowski zaśpiew? Że w jednej z pieśni kurpiowskich Szymanowskiego mamy taką przestrzeń, iż zdaje się, że słyszymy białe głosy rozbrzmiewające gdzieś wśród pól i niosące się nad wodą? To jest absolutnie niezwykłe. Plus rytm – mazurkowość mazurków chwytana lepiej, niż w przypadku większości pianistów i do tego ta transowość, ta energia! A jeszcze całkiem inna barwa w zależności od tego, co jest kanwą dla improwizacji.
I jeszcze poczucie humoru plus refleks. W zeszłym roku podczas plenerowej „Domówki u Mietka” w czasie improwizacji w tle pojawił się sygnał karetki - Zdunik natychmiast zaczął się tym bawić. Wczoraj zaczął bić kurant zegara i artysta również od razu wszedł w nim w interakcję, w duet, czym nawet sam się rozbawił.
Niezwykły koncert! Był nagrywany i jakby NIFC zrobił z tego płytę, to byłby strzał w dziesiątkę. A na bis coś nieoczekiwanego – mała improwizacja na temat pieśni „Christus vincit, Christus regnat” - ze względu na miejsce (także pewno wezwanie Bazyliki), ale też bez wątpienia ze względu na postawę artysty. Nb. mało kto wie, że ten hymn w zasadzie, będący sygnałem Radia Watykańskiego, to kompozycja czeskiego kompozytora Jana Kunca, który skomponował to (właśnie dla Radio Vaticana) w 1935 roku, a był też autorem oficjalnej orkiestracji hymnu czechosłowackiego,
Marcin Zgliński
Pocztówka z równoległej rzeczywistości

Gdy 23 dnia festiwalu wróciłam do bazyliki św. Krzyża, improwizacje Marcina Zdunika na temat La folii otuliły mnie głębokim brzmieniem. Akustyczne warunki okazały się niełatwe dla wiolonczeli solo – muzyk potraktował je jednak jako jedno z narzędzi interpretacji, dając wybrzmiewać dźwiękom albo pozwalając się im zderzać w powietrzu.

Fascynujący pod tym względem był Courante z Suity d-moll BWV 1008 Bacha. Zagrany w szaleńczo szybkim tempie, stał się barwną, jakby akwarelową plamą, z której wyłaniały się co bardziej wyraziste motywy, niczym nanoszone cienką kreską detale. Intensywne, pełne energii były Wariacja Sacherowska Witolda Lutosławskiego oraz A Kaleidoscope for M.C.E. Pawła Szymańskiego, które traciły ostrość konturów, zyskując w zamian frapujące obłości. Najbardziej intrygujące okazały się improwizacje, zwłaszcza te niezaplanowane – do wybijającego godzinę 22.00 zegara i na temat hymnu Christus vincit (bis), które były niczym kołysanka. Gdybym mogła, nigdy bym z tej onirycznej krainy nie wracała.
Olga Borzyszkowska
Ruch Muzyczny 20/2024
W tym samym miejscu o jakże niełatwej akustyce wystąpił Marcin Zdunik, proponując zróżnicowany program złożony z kompozycji Bacha, Lutosławskiego, Pendereckiego, Szymańskiego oraz własnych, a także improwizując na tematy z utworów Chopina, Wieniawskiego, Szymanowskiego czy Lutosławskiego. Najwyższej próby muzykalność podparta mistrzowskim warsztatem niewątpliwie plasuje tego artystę w czołówce wiolonczelistyki światowej.
Alida Podłaszczyk-Nowakowska
Ruch Muzyczny 20/2024
Marcin Zdunik i Dawid Runtz sprawili w piątek, że publiczność zgromadzona w filharmonicznej sali Koncertu wiolonczelowego h-moll Antonina Dvořáka słuchała jak zaczarowana. Dawno nie doświadczyłam takiej spójności pomiędzy solistą i orkiestrą w budowaniu dramaturgii utworu, dawno nie słuchałam tak interesujących dialogów pomiędzy solową wiolonczelą i poszczególnymi instrumentami. Wszystko to sprawiło że tym razem dzieło czeskiego mistrza było raczej symfonią koncertującą niż solowym popisem wiolonczelisty. Trzeba jednak zaznaczyć, że ten „symfonizm” tkwi już w samej partyturze Dvořáka. Tym razem artyści wydobyli go jednak na pierwszy plan. Nie znaczy to jakiegoś ograniczenia roli Marcina Zdunika jako protagonisty. Jego wiolonczela brzmiała pięknie, szczególnie w delikatnych ale jakże nośnych pianach, odgrywając zasadniczą rolę w budowaniu ekspresji dzieła. Wirtuozerię i wyobraźnię twórczą artysty mogliśmy poznać w dwóch kapitalnych bisach będących jego improwizacjami na temat Mazurka C-dur Chopina i pieśni kurpiowskiej „Uwoz mamo roz” Szymanowskiego.
Anna Woźniakowska